Dzień – 2 – Załamanie pogody… (Niechorze – Ustronie Morskie).


Dzień – 2 – Załamanie pogody… (Niechorze – Ustronie Morskie).



Tytuł nagrania trochę nie adekwatny do czasu jaki zaplanowaliśmy na przejście naszego wybrzeża, no ale cóż;-)

                 Rano chcieliśmy wymknąć się nie spostrzeżenie, jednak drzwi wyjściowe były zamknięte, obudziliśmy domowników. Pan Robert Dajczak u którego nocowaliśmy prowadzi portal Rewal.pl, spytał się czy zgodzilibyśmy się by nagrał z nami materiał na temat wyprawy i samej akcji na wspomniany portal, oraz na kontakt24. Zgodziliśmy się bo zależało nam na rozgłosie bez którego akcja nie miała by sensu. Gdy wyszliśmy na powietrze od razu zmroził nas silny i ostry wiatr z nad morza. Szybko wyciągnęliśmy wszystko co mieliśmy w plecaku do odziania się. Ja miałem na sobie wszystkie trzy koszulki, gacie szorty kąpielowe, dresy, polar płaszcz przeciwdeszczowy, no oczywiście kominiarkę chroniąca najbardziej narażoną w takich warunkach na zimno głowę. Po nagraniu krótko po godzinie 7 pożegnaliśmy się z Panem Robertem i pognaliśmy w stronę Pogorzelicy. Jednak postanowiliśmy jak najdłużej iść wzdłuż wybrzeża drogą by choć trochę się zagrzać, na plażę wyszliśmy tuż za Pogorzelicą przed nami rozciągał się 12 kilometrowy bezludny odcinek plaży sięgający do Mrzeżyna.


Przeorganizowanie, na plaży w Pogorzelicy. Powitał nas prawdziwy ziąb.
         Ubieramy na siebie wszystko co mamy w plecakach...






                 Powiem szczerze wędrowałem wybrzeżem o różnych porach roku i przy sztormie przekraczającym 10 w skali Beauforta i nigdy tak nie zmarzłem. Na plaży szybko zdjąłem buty, by iść na boso. Na początku mimo szybkiego tępa pod silny wschodni wiatr organizm w ogóle się nie rozgrzewał, nie było słońca. Powiewy wiatru przeszywały nas na wylot wychładzając organizm. Jednak dzielnie parliśmy do Mrzeżyna. Po paru kilometrach szedłem strefą przyboju zamaczając stopy w morskiej wodzie, były tak rozgrzane, że w ogóle nie czułem, że woda ma zaledwie 10 stopni Celsjusza. Moim jednym marzeniem w tym momencie była miska gorącej zupy. Gdy dotarliśmy do Mrzeżyna pierwsze kroki skierowaliśmy do knajpy mieszczącej się tuz przy Ujściu Regi, dokładnie przy moście dzielącym obie części miejscowości. Łukasz także marzył o ciepłej zupie. Zajęliśmy stolik, Łukasz pierwszy złożył zamówienie, ja poczekałem. Kiedy przyszedł spytałem co zamówił odparł, że żurek, o którym skrycie teraz marzyłem. Jak się potem okazało źle go zrozumiałem, bo mówił o rosole…Widocznie ogłuchłem od tego wiatru… Podszedłem do lady i odparłem, że chcę… żurek…Pani spojrzała na mnie jakbym popełnił największe przestępstwo i odparła nie ma żurku! Jest rosół i pomidorowa! W takim razie poproszę rybkę z frytkami – odparłem…;-). Kiedy jedliśmy nasze dania, jakaś postać przymknęła mi przed oczyma. Był to Krzysztof Wilmont, który tak jak my postanowił wybrać się w nadmorską przechadzkę. Dowiedziałem się o tym dzień przed wyjazdem do Świnoujścia i miałem właśnie nadzieję, że spotkamy się na trasie. Krzysztof nie chciał jednak usiąść z nami, chwilę odpoczął także był wykończony ciężkimi warunkami metrologicznymi. Wymieniliśmy numery telefonów, i umówiliśmy się, że spotkamy się gdzieś na trasie.  Kiedy wstaliśmy od stołu już mieliśmy dosyć dzisiejszego dnia. Zastane mięśnie na nowo trzeba było rozgrzać. Nie widzieliśmy co robić. Na początki chcieliśmy iść lasem wzdłuż plaży by trochę się rozgrzać, jednak marsz w butach źle wpływał na stopy. Po krótkim spacerze prze las, postanowiliśmy wrócić na plażę. 


          Tam było tragicznie wiatr się zmagał było około 8 stopni Celsjusza do tego krajobraz spowijała mgła. Jednak zebraliśmy się w sobie. Powiedziałem szczerze do Łukasza, że dzisiaj osiągniemy co najwyżej Ustroń Morski, a to i tak będzie sukcesem. Ruszyliśmy więc w kierunku Kołobrzegu, to około 20 kilometrów. Po poru kilometrach złapaliśmy dobre tępo około 5 – 6 km na godzinę, co było super osiągnięciem pod wiatr. W Dźwirzynie zrobiliśmy, krótki postój, obeszliśmy Kanał Resko i dalej w drogę.
Krótki przystanek w Dźwirzynie, trzeba obejść ujście kanału Resko.

Lekko schłodzony, ale zwarty i gotowy ;-)


                  Było pieklenie zimno. Jednak muzyka z mp3 ładowała mnie psychicznie i skupiłem się tylko na marszu w rytmie saundtracków do The ‘’Expendebles”. Kije trekkingowe plus pobudzająco muza podtrzymywały tępo marszu bez nich było by ciężko sprostać burzliwym warunkom pogodowym. W Kołobrzegu byliśmy po godzinie 14. Tutaj musiałem włożyć buty, czekało nas obejście Parsęty i przejście wzdłuż Alei Nadmorskiej do Podczela. Po przekroczeniu Parsęty dostałem telefon Bartka z Kuriera Szczecińskiego, któremu na szybko zdałem relacje z dotychczasowej wędrówki. 
Skutki zimowych sztormów, okolice Podczela.
Sztormowe wybrzeże między Bagiczem, a Ustroniem Morskim.
                  Mimo silnego wiatru czas mieliśmy niezły, ale byliśmy już bardzo zmęczeni i wychłodzeni. Postanowiłem już zamówić kwaterę w Ustroniu Morskim, bo wiedziałem, ze dalszy marsz byłby czymś nieodpowiedzialnym. Na szczęście pierwszy podany namiar przez Stanisława Szewczak okazał się trafny i pokój już na nas czekał. Jednak mieliśmy jeszcze kupę kilometrów do pokonania. Gdy wyszliśmy na plaże w Podczelu, okazało się, że marsz piaskiem jest nie możliwy, podjęliśmy decyzje, że pójdziemy do Ustronia ścieżką rowerową zlokalizowaną równolegle do plaży. Nigdy nią nie maszerowałem, wiec była ku temu okazja. Marsz po niej dla naszych stawów i samych stóp był katorgą mimo, ze byliśmy osłonięci od wiatru, to jednak marsz nią był niezwykle męczący.
Ścieżka rowerowa, okolice starego lotniska w Bagiczu.
                         Jak się potem okazało tą samą opcję przemarszu wybrał Krzysztof Wilmont, co okazało się zabójcze dla jego nóg. Przypłacił to kontuzją eliminującą go z dalszego marszu. Do Ustronia doszliśmy o godzinie 19 45. Szukając umówionej kwatery dostrzegliśmy Biedronkę, która była w tym wypadku istnym wybawieniem. Zakupiliśmy ostre zupki, piwko itd. Mieliśmy szczęście, gdyż właścicielka pensjonatu w którym zamówiliśmy pokój słyszała o akcji w telewizji. Pogratulowała nam takiego wyzwania połączonego ze szczytnym celem i dała nam spory rabat na pokój dziękujemy i pozdrawiamy! Kiedy wszedłem do pokoju od razu osunąłem się na wersalkę, nie miałem siły nawet się rozebrać. Otworzyłem piwko i wlepiłem swe zmęczone ślepia w telewizor. W takich momentach docenia się wygody dzisiejszego świata. Łukasz w tym czasie skoczył pod prysznic. Zalałem sobie podwójną porcje ostrej zupki chińskiej. Gdy zacząłem się rozbierać zauważyłem, że jestem cały mokry. Szedłem w płaszczu przeciwdeszczowym wykonanym z tworzywa sztucznego nie przepuszczającego wilgoci. Polar jak i wszystkie koszulki, które miałem na sobie po prostu ciekły. Każdy z nas po wyjściu z pod prysznica dostał drgawek, jednak ciepła porcja zupki jakoś postawiła nas na nogi. Ten dzień nas wymęczył, dobrze zrobiliśmy, że nie szliśmy dalej.  Spać kładliśmy się z nadzieją, że kolejny dzień przywita nas o wiele lepsza pogodą.






Brak komentarzy: