Ustka - Łeba 26 - 27 listopada;-) walka z żywiołem...

Huragan w Ustce (Foto. 26 listopada 2011)




                        Przekładana od dobrego miesiąca krótka wyprawa, wreszcie się odbyła. Tym razem wyruszyłem ze starym kompanem z którym na studiach zaczynaliśmy przygodę z wędrówkami wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Zaplanowana trasa wędrówki to najpiękniejszy i jeden z najbardziej niespokojnych odcinków naszego wybrzeża, mianowicie Ustka – Łeba. Ostatnio szedłem tedy w lipcu tego roku i był to jeden z etapów wędrówki z Piasków do Świnoujścia, mający sprawdzić czy poradzę sobie z przyszłoroczną próbą bicia rekordu w pokonaniu właśnie tej trasy. W lipcu były zupełnie inne warunki pogodowe, teraz mamy schyłek listopada. W tamtym roku o tej porze panowały zimowe warunki, tym razem było raczej jesiennie. 


Pokaż USTKA - ŁEBA na większej mapie
                          Ze Szczecina wyruszyliśmy o godzinie 5 – 40 pociągiem relacji Szczecin – Białystok, wysiedliśmy w Słupsku, skąd odjechaliśmy busem do Ustki. Z Ustki w kierunku Łeby wyruszyliśmy o godzinie 11 30. Tak jak zapowiadali w pogodzie na Bałtyku szalał istny huragan, choć nie takie się już przeżyło;-)  Co dodatkowo dodało smaczku wyprawie, bo właśnie taki Bałtyk choć niebezpieczny to najpiękniejszy szczególnie o tej porze roku. Na plaży panowała istna burza piaskowa, naszczepcie wiatr wiał z zachodu na wschód co pomagało w marszu – parliśmy do przodu niczym żaglowiec na pełnych żaglach. 
 Fale przelewające się przez opaskę falochronu w Ustce (Foto. 26 listopada 2011 rok).


Mimo sztormowej pogody, plaza w Ustce kipiał zyciem...
Marsz ku Łebie...

Zblizenie na Orzechowskie Klify...


 Piach pchany wiatrem tworzył na plazy rózne wzory...

 Burzliwe morze poazywało swoją siłe cały weekend...



Z wiatrem naprzód...

Gdybyśmy obrali odwrotny kierunek to po paru kilometrach byśmy spasowali. Praktycznie wiatr nie dawał możliwości chodu w przeciwnym kierunku. Miedzy Orzechowem, a Poddąbiem spotkaliśmy dwójkę śmiałków, którzy wybrali się z Ustki do Rowów i z powrotem. Rozmawialiśmy z nimi chwilę, miny mieli nietęgie, jakby wiedzieli, że tak będzie ciężko nie podejmowali by trudów wędrówki pod wiatr. Miedzy Orzechowem, a Dębiną morze podchodziło do samych klifów i nie dało rady iść wzdłuż nich trzeba było niektóre odcinki plaży omijając, idąc  górą krawędzią klifów. Mimo to parę razy fale zmoczyły nam nogi po kostki, ale dzięki temu, że wiał silny wiatr buty szybko wyschły w trakcie marszu. 
Żyjacy piasek...

Widok na morze z wysokich Usteckich wydm.

Ujscie rzeczki Orzechówki do morza.
Urwisty Orzechowski Klif.
Miedzy Orzechowem, a Poddabiem...



Plazą niema przejscia, pozostaje szlak na górnym tarsie klifu.
Piekno morskiego zywiołu...
Owi smialkowie zmierzajacy w przeciwnym kierunku pod wiatr...
Poddabie. magia klifów...
Tutaj, takze trzeba będzie isc góra...
Morze podchodzi pod sam klif, nawet nie ma gdzie uciec...
Istna demolka...


Klify w Poddabiu.
W tle Debina.


Marsz w rejonie Dębiny...

Do Rowów dotarliśmy o 13, przypominały one bardziej osadę z amerykańskiego starego horroru, niż miejscowość turystyczną, ale tak wygląda większość naszych miejscowości nadmorskich poza sezonem turystycznym. W jedynym otwartym sklepie uzupełniliśmy prowiant, nad Łupawą zrobiliśmy mały odpoczynek. Teraz czekał nas prawie 40 kilometrowy odcinek kompletnie bezludnej pustyni. W radiu w sklepie usłyszeliśmy, ze stan morza waha się w przedziale od 10 do 12 w skali Beauforta, jednak wcale nas to nie przeraziło tylko dodatkowo zmobilizowało;-) 


Dzien coraz krótszy.
Już wiele lat ta przedziwna budowla tkwi na plaży przed Rowami.

Wydmy w rejonie Rowów.
Z Rowów wyszliśmy przed godzina 14, na plaży było po prostu pięknie, wręcz bajkowo. Plaża praktycznie zlewała się z morzem w jedna całość, gra kolorów sprawiał, iż ciężko było odróżnić wodę od piachu, dodatkowo się ściemniało co pogłębiało to wrażenie. W pewnym momencie zamyślony Piotrek idąc wzdłuż strefy przyboju nawet nie zauważył że woda zalewa mu buty. Jednak za bardzo nie zmartwiło go ten fakt;-) 

Wybrzeże po zachodniej stronie Rowów.
Tutaj także morze wyrządza wiele szkód...
Falochrony chroniące port w Rowach, ujście Łupawy.
Łupawa w Rowach, tego dnia tworzyła się cofka, morze wtłaczało słone wody w głąb ladu.
Jeszcze 40 km...
Powoli wybrzeże spowijał mrok, złożyliśmy lampki czołowe i gnaliśmy dalej przed siebie. Parę kilometrów przed latarnia morska w Czołpinie, plaża jest najwęższa i przy dużych sztormach, podobnie jak w rejonie Orzechowa i Poddąbia woda sięga po same wydmy, co uniemożliwia pieszą wędrówkę. W miejscu tym wprost z plaży wyrastają olbrzymie kikuty pni starego lasu. Światło latarek pomagało nam w przebrnięciu tego niegościnnego miejsca. Choć kilka razy musieliśmy uciekać na wspomniane pnie by morze nie zalało nas po pas. 
Wyjscie na plaże po wschodniej stronie Rowów, teren Słowińskiego Parku Narodowego.
Falochrony w Rowach widoczne od wschodniej strony.
Morświn...
Wydmy po wschodniej stronie Rowów przed zmrokiem...
Sztorm rozpetał się na dobre...
Dalej w drogę...
Plaża ponownie się zwęża...  Z wiatrem...   I pod wiatr... Na początku planowaliśmy, iść bez przerwy non stop do Łeby, co przy naszym szybkim marszu oznaczało, by że doszlibyśmy do celu gdzieś o godzinie 12, ewentualnie 1 nad ranem. Jednak zaczynał padac deszcz. Namiot rozbiliśmy 3 km za wejściem na latarnie Czołpino na wzniesieniu wydmowym, które lekko przysłaniał sąsiednią wydma, przynajmniej w minimalnym stopniu broniąc nas od porywów silnego wiatru. Położyliśmy się przed godzina 20. Niestety wiatr nie dawał spokoju, szarpał namiotem na wszystkie strony, w miarę możliwości dodatkowo podtrzymywałem jego ściany rękoma. Udało zasnąć się może na jakieś dwie godziny, zimno nie dawało spokoju. Wiatr podrywał tropik namiotu, a padający deszcz spływał po jego ścianach przesiąkając do środka. Zimno obudziło mnie przed godzina 4 nad ranem okazało się, ze mam wilgotne stopy. Dolna część śpiwora była mokra. Deszcz spływał po ścianach sypialnia wprost na śpiwór. Już nie zasnąłem. Postanowiliśmy, ze ruszymy po 6 rano, bo w tych godzinach opady miały ustąpić. Tak tez się stało. Kiedy robiliśmy porządek w namiocie, usłyszeliśmy jakieś dziwne odgłosy koło niego. Jakieś zwierze prawdopodobnie z rodziny jeleniowatych było w jego pobliżu, wydając dziwne odgłosy. Próbowałem je spłoszyć by odeszło od namiotu. Jednak nic sobie z tego nie robiło i po paru chwilach samo odeszło.
Poszarpany namiot, 4 rano 27 listopada...
Wydmy 4 km za latarnia w Czołpinie.
Fale morskie nie mogą przebić się do strefy przyboju...
Magia...
Ranek powitał nas jeszcze potężniejszymi podmuchami wiatru. W trakcie marszu zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko, walki piachu z wodą. Mianowicie pchany wiatrem piach w stronę morza odpychał morskie fale od lądu, co sprawiało, że nie mogły do niego dotrzeć tylko z powrotem cofały się do morza. To co się działo w tych dniach na wybrzeżu ciężko jest opisać słowami, nawet zdjęcia nie oddają klimatu jaki wtedy panował.
Szerokie plaże Słowińskiego Parku Narodowego...
Ruchome wydmy 2 km na zachód od Wydmy Łackiej.
Rozpływająca sie plaża w rejonie Rabki...
... Do Łeby doszliśmy o godzinie 10, znowu zaczęło padać, na szczęście czekał na nas bus do Lęborka z którego mieliśmy powrotny pociąg do Szczecina. 
4 km przed Łebą...
Falochron chroniacy wejście do portu w Łebie.
Rzeka Łeba płynaca ku morzu... Owy pociąg miał odjechać o godzinie 15 – 06, jednak z uwagi na huragan panujący na wybrzeżu miał opóźnienie około 120 minut. W miejscowości Chociwel znajdującej się przed Stargardem Szczecińskim na tory osunęło się potężne drzewo blokując ruch pociągów na trasie Trójmiasto – Szczecin.
Jak zwykle wyprawa z małymi przygodami, ale jak zwykle było warto, ponownie zobaczyć najpiękniejszych i najbardziej zróżnicowany odcinek naszego wybrzeża Bałtyku. O tej porze roku Bałtyk i jego wybrzeże prezentują urok, którego nie doświadczy się w sezonie turystycznym…          Ammodytes tobianus – tobiasz, dobijak ryba należąca do rodziny tobiaszowatych.  Uratowana przez nas od niechybnej śmierci;-) Gatunek morski, żyjący w ławicach w wodach przybrzeżnych, nad dnem piaszczystym. Żywi się niewielkimi organizmami morskimi oraz cząstkami roślinnymi. Rozród następuje późnym latem lub wczesna wiosną na żwirowatym dnie, gdzie samice składają ikrę. Tobiasze dość często zagrzebują się w piaszczystym dnie. Stanowią pokarm dla wielu gatunków drapieżnych ryb morskich oraz ptaków. Dorastają maksymalnie do 20 cm. Obszar występowania obejmuje wody przybrzeżne zachodniej i północnej Europy, aż do wybrzeży Grenlandii.
 Każda pora roku jest dobra do zażywania Bałtyckich kąpieli;-)

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jestem lebianka i pare razy wybralam sie na piesze wedrowki brzegiem...najdalej zaszlam z siostra do Czolpina,bylo to jakies 2o lat temu :))GRATULUJE WYTRWALOSCI I TROCHE ZAZDROSZCZE PIEKNYCH WIDOKOW ;)

DO CELU PO PIASKU pisze...

dzięki! Pozdrawiam:-)

Unknown pisze...

Super. Planuje cos podobnego ale rowerem. Pozdro!