Na początek po co to wszystko, dlaczego to robie, dlaczego taka pasja?!? Może dlatego, że kocham ruch, kocham podziwiać co raz to nowe krajobrazy, kocham wtapiać się w przestrzeń i samotnie walczyć z przeciwnościami losu z bólem, zmęczeniem, złą pogodą…
Kiedy moje bose stopy dotykają piasku, drażnione zimnym strumieniem Bałtyckich fal czuje się jak u siebie jakbym od zawsze tu istniał, tak to mój dom tu na granicy dwóch żywiołów Wody i Ziemi, które są we mnie- razem współgramy…
Była godzina 2 nad ranem zdołałem zasnąć na prawie dwie godziny. Budzik ustawiłem na 4 00 pociąg wyjeżdżał z peronu 2 o 5 16. Próbowałem ponownie zasnąć udało się na jakieś pół godziny przed dzwonkiem budzika. Niestety drażniące ucho drn, drn, drn… bezlitośnie wyrwało mnie z błogiego snu. Musiałem zachowywać się cicho by nie zbudzić domowników, szczególnie syna. Poranna toaleta zajęła mi 10 minut nie ma czasu szybko ubrałem się, dźwignąłem plecak… okazał się cięższy niż wczorajszego wieczora… może dlatego że byłem na wpół przytomny… Wyszedłem po cichu z domu. Do dworca głównego spod domu mam jakieś 4 – 5 km . W połowie drogi wsiadłem do wolnej taksówki, tylko one o tej porze krążą po mieście. Na dworcu zameldowałem się o 4 40, miałem jeszcze trochę czasu. Tutaj miałem spotkać się z ekipą tvp, która chciała nagrać materiał na temat wyprawy i jej drugiego celu, czyli licytacji metrów z przebytej podróży z której środki miałyby zasilić konto Ośrodka Opiekuńczo – Adopcyjnego w Szczecinie. Ekipa zjawiła się 0 4 50, zaczęli kręcić i nagrali szybki wywiad. Po raz drugi mieliśmy spotkać się już w Świnoujściu.
Pociąg odjechał równo o 5 16 z dworca głównego w Szczecinie. Jechało mało ludzi, zacząłem rozmyślać czy to wszystko ma sens i czy wiem na co się tak naprawdę piszę. 400 km w cztery dni po piachu z pełnym obciążeniem na plecach, plus 5 dzień 60 km . Jednak musiałem spróbować, musiałem sprawdzić w jakiej jestem formie i czy jest to możliwe bez żadnego treningu i zaprawy.
W Świnoujściu byłem o 7 16 czkał na mnie reporter z Kuriera Szczecińskiego oraz kru z tvp. Udaliśmy się w stronę falochronu wschodniego, nie chcieliśmy tracić czasu na przepływanie promem na druga stronę Świny. Zdjęcia trwały do 9 00, w trasę wyszedłem gdzieś o 9 30. Był piękny wiosenny dzień.
Na początku szło się doskonale praktycznie nie odczuwałem ciężaru przytulonego do mojego grzbietu plecaka. Plaża miedzy Świnoujściem, a Międzyzdrojami jest bardzo wdzięczna do pieszej wędrówki. Bardzo szeroka o gładkiej na wierzchni. Po jakiś dwóch godzinach dotarłem do molo w Międzyzdrojach tutaj także udzieliłem wywiadu. Przycupnąłem chwilę na plaży zjadłem mały posiłek i pognałem ku brzegom Wolińskiego Parku Narodowego.
Wchodząc za jego granicę z jego wzniesień zaczęła spływać złowroga zimna mgła wchłaniając wszystko co stanęło na jej drodze. Zrobiło się chłodno, szedłem dalej. Na początku było spor turystów jednak już po 6 km od wejścia do Parku byłem już tylko ja. Na początku plaża była bardzo kamienista trzeba było ostrożnie stawiać stopy by nie skręcić nogi. Wyobrażam sobie jak ciężko szło się tędy chłopakom w lutym jak wszystko było skute lodem.
Aby nie tracić czasu i oszczędzać siły nie wchodziłem na wzniesienie Strażnicy na której znajduje się jedna z najpiękniej położonych latarni na naszym wybrzeżu, czyli latarnia Kikut. Udało mi się jednak za obserwować jej szczyt z plaży.
Przed Międzywodziem zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek. Była godzina 13, woda mi się kończyła pochłaniałem jej bardzo dużo. Robiło się znowu gorąco, mgła odeszła w kierunku Świnoujścia.
Zapomniałem, ze jest niedziela i jeśli się nie pospieszę to mogę już nigdzie nie kupić wody. Popędziłem do Międzywodzia, na szczęście wszystkie sklepy były jeszcze otwarte. Zakupiłem wodę oraz pół litrowa butelkę Coli którą moje spragnione gardło pochłonęło w parę chwil. Spotkałem grupę starszych ludzi, którzy dowiadując się, że idę ze Świnoujścia po gratulowali mi ;-). Teraz przed oczyma miałem jeden cel Dziwnów. Tam miałem pierwszy mały kryzys, zaczęły doskwierać barki – miażdżone przez bezlitosny ciężar plecaka. Po pół godzinie ruszyłem dalej, nie stawałem nawet na chwilę. W Pobierowie byłem około 17 godziny. Miałem już dość marszu już nie barki, ale stopy zaczęły odczuwać mordercze tępo marszu.
Miałem na sobie wojskowe buty przeznaczone na marsze po pustyni. Z uwagi na fakt, że pierwotnie wyprawa miała się odbyć w styczniu zakupiłem o numer za duże obuwie by móc ubrać dwie pary grubych skarpet. Myślałem, że pogoda będzie zupełnie inna planując wyprawę w kwietniu. Mianowicie w tamtym roku wiosna była zimna na przełomie kwietnia i maja temperatura powietrza wynosiła maksymalnie 10 – 12 stopni Celsjusza w dzień, w nocy 0 – 2 stopnie. Liczyłem, że będzie podobnie niestety okazało się inaczej.
Z Pobierowa ruszyłem dalej. Miałem dziś dojść pod Kołobrzeg, ewentualnie do Mrzeżyna. Jednak postanowiłem skrócić odcinek i przenocować w Niechorzu. Tak też uczyniłem. W Niechorzu byłem przed 19. Tu teściowa znajomego wynajęła mi kwaterę. Polecam Niechorze kolejowa 6 nad sklepem ABC. Miałem spać na plaży jak to czyniłem wcześniej, ale postanowiłem porządnie odpocząć, gdyż następnego dnia czekał mnie ciężki odcinek. No i musiałem nadrobić to co dziś straciłem. Około godziny 20 udzieliłem wywiadu Panu Robertowi Dajczakowi, który został zamieszczony na stronie gminy Rewal i na Kontakcie 24.
Pochodziłem trochę po Niechorzu, zrobiłem parę fotek i udałem się na kwaterę.
Zasnąłem po godzinie 22. Spałem jak dziecko, wstałem po 6 rano. Zjadłem szybkie śniadanie, wypiłem kawę, spakowałem się i ruszyłem na Niechorską plażę. Zadzwonił telefon, że ekipa tvn jedzie do mnie ze Szczecina i chcą prze prowadzić ze mną wywiad. Postanowiłem poczekać. Do plaży przybiły kutry ze świeżo złowionym śledziami, wyglądały apetycznie;-).
Tvn przybył tuz po godzinie 8 rano zdjęcia trwały jakieś 30 – 40 min. Pożegnaliśmy się i udałem się w kierunku Mrzeżyna. W połowie drogi do tej miejscowości, zrobiłem przystanek na drugie śniadanie. Przyłączyły się mewy, którym posmakowały bułki z gulaszem angielskim.
Do Mrzeżyna dotarłem po 11. Na ulicy żywego ducha. W sklepie spożywczym zaopatrzyłem się w prowiant i wodę. Tutaj postanowiłem, że dalej będę szedł boso, musiałem ulżyć piekącym stopą. Zamoczyłem nogi w morzu i od razu poczułem ulgę. Mogłem już wczoraj odrzucić buty… Na pewno szło by się lżej no i nie było by odcisków i pęcherzy.
Za Rogowem uczułem palący ból w lewej stopie pęcherze zaczęły pękać… A szło się już tak fajnie byłem pewien, że bez problemu uda się przejść dzisiejszy odcinek trasy… Zakleiłem wszystkie palce plastrami. Jednak po paru kilometrach zaczęły się odklejać od morskiej wody i piachu… Przed Grzybowem zrobiłem dłuższy przystanek. Zjadłem i pozwoliłem nogą odetchnąć. Czułem jakby ktoś przypalał moje stopy rozżarzonym metalem.
W Kołobrzegu byłem po 17. Tu zmuszony byłem do odziania stóp w buty. Musiałem przejść na druga stronę Parsęty, a to spory kawałek trasy po asfalcie. Nie mogłem chodzić, utykałem ludzie dziwnie na mnie spoglądali… Jednak nie chciałem się poddawać. Dostawałem pozytywne sms oraz telefony, które dopingowały mnie do dalszej drogi. Druga przeszkodą w Kołobrzegu był zamknięty odcinek plaży tuz za molo. Prawie 4 km odcinek plaży został zamknięty.
Zdjąłem buty i szedłem po promenadzie na boso, co okazało się błędem. Dzieci widząc moje stopy pytały rodziców ,,czemu ten Pan chodzi na boso i ma tak pozaklejane nogi…”. Gdy dotarłem na ,,wolną plażę” tuż za hotelem Arka, okazało się, że nie mogę chodzić boso… Włożyłem buty ból doskwierał, ale nie tak bardzo jak bez nich… szło zwariować. Przed Eko – Parkiem Wschodnim, dostałem telefon, że w Ustroniu Morskim czekać będą na mnie reporterzy z tvp.
Byłem już totalnie wypompowany, stopy rozsadzał ból! Tempo marszu było coraz wolniejsze. Siły dodawał piękny zachód słońca. W Ustroniu Morskim byłem po 20. Po zdjęciach i wywiadzie postanowiłem, że odpocznę w Ustroniu.
Zrobiłem kawkę i kanapki. Na koniec zjadłem deser – mleczną czekoladę. Noc była piękna księżyc oświecał mi drogę, choć było dość chłodno. Drogę wskazywała mi latarnia morska w uśpionych Gąskach. W Mielnie byłem po 12 w nocy. Nic już nie czułem szedłem przed siebie aby do Dąbek… Musiałem dodatkowo obejść dwa Kanały przed Łazami Jamieński Nurt oraz za Dąbkowicami Kanał Szczuczy. Za tym drugim tuz na wydmach spotkałem stado dzików nie były oswojone…
Kilometr przed Dąbkami, postanowiłem się zdrzemnąć – byłem wykończony… Położyłem się na wydmie na karimacie opatuliłem się w śpiwór i usnąłem. Po 6 rano obudziły mnie drażniące promienie słońca. Byłem przemarznięty, gdyż w Niechorzu zostawiłem namiot, by choć trochę zmniejszyć balast plecaka. Udałem się do Bukowa Morskiego do domu rodziców położyłem się spać na 3 godziny.
Po drzemce w wygodnym łóżku poczułem się o wiele lepiej. Jednak gdy postawiłem stopy na podłodze, znów uczułem potężny ból. Całe spody stóp były nabrzmiałe. Pomiędzy palcami wyrosły olbrzymie odciski wypełnione krwią. Wyglądało to fatalnie. Nie chciałem się poddawać, chciałem iść dalej… Jednak każdy krok sprawiał olbrzymi ból. Zjadłem solidny posiłek i zabrałem się za leczenie stóp.
Najpierw wymoczyłem je w wodzie z solą i szarym mydłem. Następnie usunąłem płyn z krwią z odcisków. Reszta dnia to odpoczynek. Postanowiłem, ze poczekam do rano i wtedy postanowię co dalej. Przede mną jeszcze tylko, lub aż dwa dni planowanego marszu… Byłem trochę podłamany, większość radziła, abym odpuścił bo szkoda zdrowia, ja nie chciałem się poddawać.
Następnego dnia rano poczułem, że lepiej się chodzi jednodniowa kuracja pomogła. Zjadłem szybko śniadanie i wypiłem kawkę i udałem się do Dąbek. Po 40 minutach marszu byłem już na plaży, idę dalej…
Był kolejny piękny dzień, wręcz letni, żar lał się z nieba. Morze było spokojne, wyglądało jak tafla lustra. Idealny dzień na przechadzkę. Do Darłówka dotarłem w 1,5 godziny, szedłem spokojnie nie forsując tępa. W Darłówku zatrzymałem się na dłużej zjadłem śniadanko porobiłem trochę fotek.
Tuż przed kanałem łączącym jezioro Kopań z morzem znowu poczułem ból stopy nie dawały o sobie zapomnieć. Coraz bardziej do mojej głowy docierał sygnał, iż to może być koniec wędrówki. Nie chciałem tego przyjmować do wiadomości…
Do Jarosławca doszedłem resztkami sił, postanowiłem jeszcze dojść do granic Poligonu w Wicku Morskim.
Tu podjąłem decyzję, że dalsza wędrówka nie ma sensu. Robiłem jakieś 2 – 3 km na godzinę. Nie miałem już czasu by przeciągać wędrówkę do 6 - 7 dni. Lepiej się poddać na piasku w trasie, niż w domu przed komputerem… Było trochę przykro…
Postanowiłem, że w przyszłym roku przejdę wybrzeże w 4 dni czyli w 96 godzin… Przekonałem się, że jest to możliwe. Tylko z plecakiem ważącym 10-12 kg maks, bo bez obciążenia to kaszka z mleczkiem i koniecznie w dobrze dopasowanych butach lub na boso…
Zdziwiło mnie, że w ogóle nie miałem zakwasów, ani bólów mięśni tylko te pieprzon… odciski… Prawdo podobnie jeszcze w maju w dwa dni przejdę odcinek z Ustki do Helu, bo Kocham tą trasę…
Na koniec krótka statystyka:
17 kwietnia 2011 Dzień 1 Świnoujście – Niechorze 9 00 – 18 50 – około 11 h marszu 63 km
18 kwietnia 2011 Dzień 2 Niechorze – Dąbki 9 00 – 3 00 – około 18 h marszu 90 km
19 kwietnia 2011 Dzień 3 Bukowo Morskie – odpoczynek
20 kwietnia 2011 Dzień 4 Bukowo Morskie – Wicko Morskie 9 30 – 17 00 około 8,5 h marszu koniec wędrówki… 35 km
Mam nadzieje, że moja wędrówka nie pójdzie na marne, że dzięki niej uda się pomóc Ośrodkowi Opiekuńczo – Adopcyjnemu w Szczecinie… A w przyszłym roku ciąg dalszy, czyli w 96 godzin po raz drugi… Tym razem bogatszy o kolejną wędrówkę naszym pięknym wybrzeżem… Na pewno się uda ;-).
http://www.facebook.com/docelupopiasku# NA STONIE RESZTA ZDJEC WYPRAWY.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz